piątek, 20 maja 2011

Sławek, Kiki, Barcelona.

Ponieważ siostra ma oznajmiła, że wie już jaki będzie cel ich wrześniowego urlopu, ja postanowiłam pokazać jej, jak wygląda Barcelona, gdy nie świeci słońce, jest duszno, tłoczno, a ludzie są nazbyt pobudzeni faktem przebywania w tym "mitycznym" mieście. Pewnie gdyby wyrzucić stamtąd wszystkich turystów, odzyskała by ona swój urok, który u Allena pojawia się na każdym kroku. Ale gdyby faktycznie ich wyrzucić, wówczas nam także nie dane byłoby zobaczyć tego miasta, które jest dziwnym tworem urbanistycznym i najlepiej patrzeć na nie z góry, a konkretnie z jednego punktu, ze wzgórza  Montjuic. Bądź co bądź Barcelona zawsze będzie mieć swoich zagorzałych fanów (nie tylko piłkarskich), a wśród nich znajdzie się zapewne wielu fetyszystów-froterystów świetnie odnajdujących się w spoconym, chaotycznym tłumie i  jeden mały romantyczny Natol. Ponoć w Barcelonie, ludzie zakochują się stopniowo i powoli, być może dlatego jeden dzień nie wystarczył, by zapałać do niej szaleńczym uczuciem...?
Przy wjeździe do miasta odwiedzających wita wielkie dildo :O

Sagrada Familia - gigantyczny plac budowy, dookoła którego kłębią się dzikie tłumy, tak, że nie sposób znaleźć miejsca na chodniku, by posłuchać o historii tej niekończącej się budowy.


Musieliśmy odejść całkiem spory kawałek, by w ogóle móc ująć kościół i towarzyszące mu z każdej strony dźwigi w kadrze.

Park Guell (nad "u" powinien być ten dziwny przegłos) pełen turystów i uciekających przez strażnikami drobnych handlarzy.


Oddaliliśmy się nieco od głównych ścieżek w parku, żeby zrobić zdjęcie bez setki innych osób w tle.



Kamienice Gaudiego dane nam był obejrzeć tylko z autokaru, a ponoć wejście na ich dach dopiero pozwala się nimi zachwycić.


Na Camp Nou darowaliśmy sobie wchodzenie na trybuny, stadiony nigdy nas nie interesowały jakoś szczególnie, a tym bardziej, gdy za ich zwiedzanie trzeba dodatkowo płacić.
Wielgachny port, kontenerów multum.



"Wiater wiał", ale widoki z Montjuic warte są tego typu ubocznych doznań.

Pani Japonka pozowała i pozowała, więc w końcu się i na nasze zdjęcie załapała. Po lewej stacja kolejki linowej biegnącej nad miastem.

Urbanistyczne szaleństwo, w którym jest reguła, znaczna część miasta została w XIX wieku urbanistycznie uporządkowana za pomocą podziałów wyznaczonych przez sieć ulic na module wielkich kwadratów.

A tu kolejka nr 2, z czerwonymi wagonikami.

Takie tam zwierzęce ekscesy na Rambli.

La Rambla w pełnej krasie, czyli tłumy tłumy, tłumy. Co chwilę nam się gubił jakiś uczestnik wycieczki.

Katedra, w środku wygląda lepiej niż na zewnątrz. Przy wejściu stoi surowy stróż, który decyduje, kto może wejść, a kto musi zostać ze względu na zbyt skąpe odzienie.

Łącznik między budynkami na starym mieście, znany chyba z większości pocztówek. Niestety nie wygląda tu zbyt efektownie, bo zdjęcie wykonane w pośpiechu, pierwotnie z masą turystów u dołu, którzy zostali wycięci, by choć trochę klimat Barcelony mógł zostać oddany.

A ten pasaż znaleźliśmy przypadkiem i było to jedyne wolne od ludzi miejsce.

Wieczorem czekaliśmy aż nas zabiorą na pokaz fontann siedząc na nabrzeżu, gdzie jacyś dziwni ludzie handlowali podróbkami torebek zamontowanych w przemyślany sposób do płacht materiału, tak, aby, gdy tylko pojawi się policja, zwinąć interes w tobołek i zwiać. W tle kolumna z Kolumbem na szczycie - jest na tyle duża, że w środku są schody prowadzące na jej szczyt.