środa, 20 kwietnia 2011

Duszniki - dzień drugi

Znów działamy w tandemie - Sławek dodał fotosy i podpisy pod nimi, a  ja zgodnie z jego przykazem mam "okrasić całość komentarzem". Niestety w wyniku zmiękczenia mózgu spowodowanego zastanawianiem się nad każdym słowem pracy magisterskiej, mój język zubożał, a kreatywność umarła już dawno temu. Więc napiszę tylko (choć nie zaczyna się zdania od "więc"), że ten wyjazd był nam potrzebny, bo choć Wrocław jest przyjemnym miastem, jest także strasznie głośny. W każdym momencie dzikie hordy dźwięków ulicy atakują nasze i tak już nadwyrężone błony bębenkowe. I cały czas słychać karetki (mieszkamy blisko pogotowia i przy głównej arterii komunikacyjnej), do tego stopnia ich obecność jest częścią naszego życia, że gdy wyjechaliśmy do leśnej głuszy, mi wciąż się zdawało, że słyszę karetkę na sygnale. Sławek stwierdził, że mój mózg produkuje takie halucynacje, bo w ciszy brakuje mu bodźców, z którymi ma na co dzień do czynienia. Ładnie to określił, ale mi się wydaje, że po prostu siada mi na psychę. Zamiast mieszkać w mieście, w którym ludziom jest nie po drodze, by mówić sobie "dzień dobry" choć zamieszkują w jednej klatce, wolałabym hodować kurki zielononóżki albo paść owce i Kukiego na leśnej polance. Tak ,Kuki się pasie, odkąd wyrosła młoda zielona trawa już nie chodzi na zwykle spacery, ale na popas - skubie trawę, wykopuje korzonki, obgryza gałązki. Widocznie uznał, że życie kozy jest bardziej interesujące, niż bycie zwykłym psem. I słusznie...

Dzień drugi naszej wyprawy. Mamy ładną pogodę wiec czasami ładnie się uśmiechamy, chociaż jest pod górkę.

Kukiemu nieczęsto się zdarza spoglądać na świat z góry wiec skwapliwie wykorzystywał okazje.

Idziemy i jeszcze nikt nie marudzi ;)

Wawrzynek na Koziej Hali

Chillout na Koziej

Widok na Duszniki. W tle Góry Stołowe, a za nimi w sinej dali majaczą Góry Sowie. Na dole, po lewej, Podgórze i nasz pensjonat.

Wspinamy się na Orlicę -  po polskiej stronie to najwyższy szczyt Gór Orlickich. Na tej wysokości leży jeszcze sporo śniegu, co w połączeniu z kwietniowym słońcem daje iście baśniowy klimat. Kiki zawsze jest iście baśniowa ;)

Śnieg odbija promienie słoneczne i przez to było ciepło i opalaliśmy się z każdej strony.

Kosodrzewina na szczycie Orlicy.

Kuksik pozował do zdjęcia jak na każdego zdobywcę wysokich szczytów  przystało

Kiki na Orlicy.

Widok na stronę czeską.

Zostawiamy Orlicę i idziemy w stronę Zieleńca.

Zieleniec- miejscowość opustoszała poza sezonem narciarskim.

Kościół w Zieleńcu- nasuwa skojarzenia ze Szwajcarią.

Wieża widokowa na Torfowisku pod Zieleńcem.

Chodzenie po bagnach bardzo wciągnęło Kukiego. Nie mógł biegać "samopas" ponieważ przebywaliśmy na terenie rezerwatu.

Po 20 kilometrach i pokonaniu ostatniej górki schodzimy do Podgórza na wypoczyn.

Trzeci dzień wycieczki.  Muzeum papiernictwa w Dusznikach

Podwórze muzeum z tajemniczymi maszynami do produkcji papieru.Tu kończy się nasza relacja z wyprawy.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Duszniki - dzień pierwszy

Zwiedzamy uzdrowiskową część Dusznik-Zdroju. Kuki próbuje zjeść wielki groszek.

Bliskie spotkania z kotem.

W lesie czai się na człowieka mnóstwo niebezpieczeństw....np spod liści mogą nas zaatakować dziwne łapki ;)

Świeże wiosenne soczyste liście.

Prymulka.

Zapracowany koń

Rancho

Lepiężnik różowy

Doszliśmy w końcu do Dusznik-Podgórza gdzie czekał na nas pokój w pensjonacie .Po drodze, śmiała w swojej formie, kapliczka.

Po zostawieniu zbędnego bagażu w pensjonacie wybraliśmy się na spacer  po okolicy.

W okolicy były Czechy więc postanowiliśmy wstąpić.

Jakaś tajemnicza czeska roślina.

Czeska leśniczówka

Stara skocznia narciarska.

Wracamy do naszego pensjonatu na zasłużony odpoczynek. Kuki zmęczył się najbardziej wiec idzie jako pierwszy. 2 dni później, gdy wracaliśmy do Dusznik, w tym miejscu przebiegła nam drogę spasiona łasica. szkoda, że miałem schowany aparat - byłoby to nie lada trofeum na moich bezkrwawych łowach. 

środa, 13 kwietnia 2011

Góry Bystrzyckie

Cóż tu dużo mówić - zmusiłam S. do zrobienia fotostory z jego jednoosobowej wyprawy w Góry Bystrzyckie, która miała miejsce pod koniec marca, insynuując, że się nie angażuje w bloga. Wierzgał, pluł i kąsał, ale w końcu dodał zdjęcia i powiedział, że mogę coś napisać w ramach wstępu. No więc, to by było na tyle tytułem wstępu.

Ps.W piątek czeka nas wycieczka już całą gromadą dwu i pół-osobową (psa liczymy jako pół, bo jest kurduplem i ma tańsze bilety). Będą więc nowe zdjęcia, tym razem ze sztafażem ludzko-zwierzęcym, bo i Sławek i pies posłusznie godzą się, a czasem dzieje się to i bez ich pozwolenia, na pozowanie na tle krajobrazu. Wyględni i wdzięczni z nich modele, choć psa trzeba przekupywać, żeby się nie ruszał. Za jedzonko, to nawet zatańczy i powie coś w stylu Lorda Vadera.

Czosnek niedźwiedzi nad potokiem Gołodolnik - najpierw go poczułem, potem zobaczyłem.
Kwiecista dolina u podnóża zamku Szczerba. Widok łagodzący skołatane wielkim miastem nerwy.











Ruiny zamku Szczerba- pozostały z niego resztki, podobno kiedyś był jedną z okazalszych warowni w Sudetach.
Brama prowadząca na dziedziniec zamku.
Widok ze skał koło zamku w dół doliny.
Wejście do jaskini Solna Jama. 2-3 km od zamku Szczerba.
Wewnątrz jaskini. Ciemność. Wilgoć. Klaustrofobia ;)
Ściany jaskini wypreparowane przez wodę w marmurze.
Ostatnie płaty śniegu w ostatni dzień marca.
Mech torfowiec po drodze z jaskini na szczyt góry Czerniec (891m.n.p.m).
Widok na wschodnią stronę Ziemi Kłodzkiej ze wzgórzami, o intrygującej nazwie Krowiarki, na horyzoncie.
Potok Gołodolnik.
Po wdrapaniu się na najwyższy szczyt Gór Bystrzyckich - Jagodną (977m npm) zszedłem do schroniska w małej wiosce Spalona. Niestety na Jagodnej nie było nic ciekawego do sfotografowania.
Było zdecydowanie poza sezonem turystycznym... byłem tam jedynym żywym gościem.
Dzień drugi. Stara sudecka chata w Spalonej. Początek drogi do Bystrzycy Kłodzkiej.
Porzucony buldożer.
Jeden z dopływów Bystrzycy. W drodze do wioski Młoty.
Makromech
Mchy i porosty. Potem było z  górki, było więcej ludzi a mniej mchu.
Pięknie pachnący lecz trujący wawrzynek wilczełyko.