Znów działamy w tandemie - Sławek dodał fotosy i podpisy pod nimi, a ja zgodnie z jego przykazem mam "okrasić całość komentarzem". Niestety w wyniku zmiękczenia mózgu spowodowanego zastanawianiem się nad każdym słowem pracy magisterskiej, mój język zubożał, a kreatywność umarła już dawno temu. Więc napiszę tylko (choć nie zaczyna się zdania od "więc"), że ten wyjazd był nam potrzebny, bo choć Wrocław jest przyjemnym miastem, jest także strasznie głośny. W każdym momencie dzikie hordy dźwięków ulicy atakują nasze i tak już nadwyrężone błony bębenkowe. I cały czas słychać karetki (mieszkamy blisko pogotowia i przy głównej arterii komunikacyjnej), do tego stopnia ich obecność jest częścią naszego życia, że gdy wyjechaliśmy do leśnej głuszy, mi wciąż się zdawało, że słyszę karetkę na sygnale. Sławek stwierdził, że mój mózg produkuje takie halucynacje, bo w ciszy brakuje mu bodźców, z którymi ma na co dzień do czynienia. Ładnie to określił, ale mi się wydaje, że po prostu siada mi na psychę. Zamiast mieszkać w mieście, w którym ludziom jest nie po drodze, by mówić sobie "dzień dobry" choć zamieszkują w jednej klatce, wolałabym hodować kurki zielononóżki albo paść owce i Kukiego na leśnej polance. Tak ,Kuki się pasie, odkąd wyrosła młoda zielona trawa już nie chodzi na zwykle spacery, ale na popas - skubie trawę, wykopuje korzonki, obgryza gałązki. Widocznie uznał, że życie kozy jest bardziej interesujące, niż bycie zwykłym psem. I słusznie...
|