sobota, 20 października 2012

Oswoić Mordor - Wałbrzych



Wczoraj był wielki dzień. Mit Wałbrzycha jako Mordoru i miasta o piekielnych korzeniach miał zostać obalony, ale ostatecznie okazało się, że nie jest to w pełni możliwe. Wałbrzych poza tym, że pięknie rozlewa się w dolinach pomiędzy otaczającymi go wzniesieniami  i tego nie śmiem kwestionować,  od zawsze w mojej podświadomości jawił się jako miasto zaniedbań, rażących kontrastów i bijących po oczach problemów. Z wyprawy do Książa w dzieciństwie pamiętam tylko, że Wałbrzych to wspomnienie obdrapanych kamienic i miejsc pełnych brzydoty, które raziły już wtedy dziecięcy, niezbyt wyrobiony gust estetyczny. W późniejszych latach wszystkie smutne filmy o polskich patologiach zaczęły kojarzyć mi się z Wałbrzychem w roli „scenografii idealnej”. Jadąc wielokrotnie pociągiem przez to miasto w oczy rzucało się wysypisko sąsiadujące z torami, z którego wiatr rozwiewał po okolicy śmieci maści wszelakiej, a foliówki nanizane na gałęzie drzew, tworzyły ich  poliestrowe, sztuczne korony. Widok nie tyle dziwny, co zasmucający. O pokopalnianych pustostanach i opuszczonych fabrykach, jako oczywistym elemencie krajobrazu nie ma nawet sensu się rozpisywać. Takie sobie smutne miasto, niby duże, niby zabytkowe, ładnie położone, ze wspaniałą tradycją produkcji porcelany, górnictwa i wód leczniczych,  a jednak jego urok przykrywa gruba warstwa smutku, zmarnowanych szans i wydobytego, zalegającego na hałdach urobku.
Wczoraj miałam się przekonać, że się mylę, że jestem uprzedzona, że zbyt mało wiem, by od razu skazywać Wałbrzych w mej świadomości  na wieczne potępienie. Ja nikogo skazywać nie zamierzam, a już tym bardziej miejsc ciekawych, więc ochoczo podjęłam wyzwanie zapoznania się z Waldenburgiem od tej lepszej strony.  Pogoda sprzyjała, październikowe lasy  na z wzgórzach zapraszały ciepłą paletą  barw, więc nawet obdrapane kamienice tuż przy świeżo wyremontowanym, wciąż niezagospodarowanym  dworcu Wałbrzych-Miasto, zdawały się być przyjemne. Ale później okazało się, że chodniki są zbyt wąskie, by móc się na nich minąć z kimkolwiek, że ulice są niebezpieczne i nieprzystosowane dla pieszych, że ilość brzydkich budynków o mrocznych bramach i klatkach schodowych wzrasta wraz z każdym przebytym metrem, a Kino Górnik straszy swą pustką i okropnym graffiti. A, no i ławki koło starostwa są z plastiku (oszczędność czy większa odporność na wandali? – ciężko powiedzieć), a koszy na śmieci po drodze nie uświadczysz - przypominam, że wciąż poruszaliśmy się w obrębie śródmieścia, czyli było nie było, dość ważnej części miasta. Na szczęście szybko przemieściliśmy się w okolice Placu Magistrackiego, a później Rynku, gdzie widoki były już bardziej przyzwoite, na szczęście słońce świeciło jak szalone i na szczęście zdjęcia były robione tylko w tych „fotogenicznych miejscach”, zwłaszcza na Górze Parkowej (Park Sobieskiego), która jesienią zachwyca. Później, gdy wracaliśmy już na pociąg, wolałam przymknąć oczy na brud i zaniedbanie, na  opuszczony stadion Górnika Wałbrzych, na panią z wąsem jak Freddie Mercury i na to,  że psie kupy walają się jak kasztany po chodnikach. 


Plac Magistracki



Tuż obok Rynku...

Pałac Czetryców




Widok na miasto z Parku Sobieskiego