poniedziałek, 1 lipca 2013

Jezioro Dobromierz, Grzmiąca - Rogowiec

Jeżeli nie wiecie, gdzie jest najbliższy wam koniec świata, spytajcie mojego szanownego chłopaka/partnera/konkubenta/lubego (niepotrzebne skreślić), którędy wiedzie tam droga. Dotarłam z nim już wielokrotnie na taki przysłowiowy koniec świata i za każdym razem okazuje się, że to poprzednie miejsce to jeszcze nie był ostateczny kraniec-krańców, że są miejsca jeszcze bardziej nieprzystępne i skutecznie przez ludzi zapomniane. I zawsze w owym docieraniu na skraj świata słyszę, że to niedaleko, że tuż za kolejnym wzniesieniem, że jeszcze tylko dwa zakręty, a droga będzie łatwa i przyjemna i spokojnie w zwykłych tenisówkach da się tam dotrzeć. Koniec końców, przedzieramy się przez polską dżunglę czyli sudeckie zarośla wyjątkowo bujne w tym roku, pokonujemy bagniska, tenisówki zagłębiają się niebezpiecznie w grząskim gruncie, pies zaczyna wyglądać jak warchlak unurzany w błocie, ścieżki kończą się w miejscach zupełnie bezsensownych, oznaczenia szlaków przestają nas interesować, musimy z całych sił się starać, żeby nie stratować hordy pomrowów (tych nieestetycznych ślimaków bez muszli), a okolica wydaje się być zupełnie wymarła, jeśli idzie o ludzką obecność. Nie jesteśmy z Krakowa, więc nie chadzamy na co dzień z maczetą, zatem przemieszczanie się idzie dość opornie. W końcu docieramy do celu...a tam nikogusieńko. I tylko śmieci naniesione z okolicy po ostatnich intensywnych opadach świadczą, że jest jakieś życie w tych rejonach. Kolejny koniec świata zdobyty, odkryty, przeżyty. Kolejne buty spisane na straty. 
Jezioro Dobromierz, choć gdyby mierzyć je miarą śmieci zalegających na brzegu, już nie wypada tak "dobrze"


Lilia złotogłów


Niektóre śmieci przybrzeżne były ciekawsze od innych