piątek, 28 grudnia 2012

Wąwóz Myśliborski



Nawet takie borsuki jak ja czasem wychylają pyszczki ze swych nor. Wówczas nie zważając na ziąb i wczesną porę udają się na małą wyprawę turystyczno-krajoznawczą, z nadzieją, że poza norą spotka je coś dobrego i wizualnie przyjemnego, taki dajmy na to Jawor lub Wąwóz Myśliborski w Górach Kaczawskich. Tym milej jest, gdy towarzystwo jest przednie, bułki smaczne, pogoda w sam raz i trasa akuratna. Tak było, więc miło mi było.
Kościół Pokoju w Jaworze (1654 - 1655)


Konstrukcja ryglowa, czyli jak materiały nietrwałe (drewno, słoma, glina) stają się budulcem mogącym przetrwać całe stulecia. Lubię bardzo, też sobie coś kiedyś zbuduję ładnego.

Od strony zachodniej wygląda jak wielka stodoła

Ratusz w Jaworze w stylu neorenesansu niderlandzkiego imponuje wieżą i pięknie się prezentuje o poranku

Portal zbezczeszczony puszką po Sprite i obrzydliwymi drzwiami. 


Przed zamkiem piastowskim, który obecnie zamku nie przypomina i pełni rolę składów wszelakich i podejrzanych warsztatów
Słoneczna Polana w cieniu schowana










wtorek, 20 listopada 2012

Ruprechtický Špičák



Wyrwać się z miasta, wyrwać zasiedziałe w fotelu cztery litery, wyrwać korzenie monotonii i bylejakości i wyruszyć gdzieś, gdziekolwiek, gdzie indziej . Ostatnimi czasy udaje się to nam częściej niż zwykle i choć nigdy nie będę wielką miłośniczką motoryzacji, wiem, jak bardzo potrafi ona ułatwić wybycie z miasta i uniknięcie zasiedzenia na śmierć. Wyruszyliśmy więc niby mimochodem, niby przy okazji, załatwiliśmy co było do załatwienia w urzędzie w Wałbrzychu i czmychnęliśmy czym prędzej w góry. Koło schroniska Andrzejówka położonego w Górach Suchych, najwyższym paśmie Gór Kamiennych, porzuciliśmy zbędny balast w postaci samochodu i ruszyliśmy prosto w las -  listopadowy, piękny, chłodny i słońcem rozświetlony. Czasami nie trzeba niczego więcej, niż droga na szczyt.  Górski szczyt rzecz jasna, bo takie szczyty nas interesują szczególnie :)
PTTK Andrzejówka w pełnej krasie



W drodze na Ruprechtický Špičák


Wieża widokowa na szczycie Szpiczaka







poniedziałek, 12 listopada 2012

Wohnwitz

Listopad jest dla nas dobry. Miesiąc słynący z pogodowej niestabilności traktuje nas łaskawie i pozwala na niedzielne wypady w lekkim odzieniu wierzchnim. Grzechem byłoby nie skorzystać, zwłaszcza teraz, gdy nasza mobilność zwiększyła się wielokrotnie i nie jesteśmy skazani wyłącznie na transport publiczny i łaskę bądź niełaskę wąsatych konduktorów. Wybór padł na Wojnowice i XVI-wieczny "Zamek na wodzie".







sobota, 20 października 2012

Oswoić Mordor - Wałbrzych



Wczoraj był wielki dzień. Mit Wałbrzycha jako Mordoru i miasta o piekielnych korzeniach miał zostać obalony, ale ostatecznie okazało się, że nie jest to w pełni możliwe. Wałbrzych poza tym, że pięknie rozlewa się w dolinach pomiędzy otaczającymi go wzniesieniami  i tego nie śmiem kwestionować,  od zawsze w mojej podświadomości jawił się jako miasto zaniedbań, rażących kontrastów i bijących po oczach problemów. Z wyprawy do Książa w dzieciństwie pamiętam tylko, że Wałbrzych to wspomnienie obdrapanych kamienic i miejsc pełnych brzydoty, które raziły już wtedy dziecięcy, niezbyt wyrobiony gust estetyczny. W późniejszych latach wszystkie smutne filmy o polskich patologiach zaczęły kojarzyć mi się z Wałbrzychem w roli „scenografii idealnej”. Jadąc wielokrotnie pociągiem przez to miasto w oczy rzucało się wysypisko sąsiadujące z torami, z którego wiatr rozwiewał po okolicy śmieci maści wszelakiej, a foliówki nanizane na gałęzie drzew, tworzyły ich  poliestrowe, sztuczne korony. Widok nie tyle dziwny, co zasmucający. O pokopalnianych pustostanach i opuszczonych fabrykach, jako oczywistym elemencie krajobrazu nie ma nawet sensu się rozpisywać. Takie sobie smutne miasto, niby duże, niby zabytkowe, ładnie położone, ze wspaniałą tradycją produkcji porcelany, górnictwa i wód leczniczych,  a jednak jego urok przykrywa gruba warstwa smutku, zmarnowanych szans i wydobytego, zalegającego na hałdach urobku.
Wczoraj miałam się przekonać, że się mylę, że jestem uprzedzona, że zbyt mało wiem, by od razu skazywać Wałbrzych w mej świadomości  na wieczne potępienie. Ja nikogo skazywać nie zamierzam, a już tym bardziej miejsc ciekawych, więc ochoczo podjęłam wyzwanie zapoznania się z Waldenburgiem od tej lepszej strony.  Pogoda sprzyjała, październikowe lasy  na z wzgórzach zapraszały ciepłą paletą  barw, więc nawet obdrapane kamienice tuż przy świeżo wyremontowanym, wciąż niezagospodarowanym  dworcu Wałbrzych-Miasto, zdawały się być przyjemne. Ale później okazało się, że chodniki są zbyt wąskie, by móc się na nich minąć z kimkolwiek, że ulice są niebezpieczne i nieprzystosowane dla pieszych, że ilość brzydkich budynków o mrocznych bramach i klatkach schodowych wzrasta wraz z każdym przebytym metrem, a Kino Górnik straszy swą pustką i okropnym graffiti. A, no i ławki koło starostwa są z plastiku (oszczędność czy większa odporność na wandali? – ciężko powiedzieć), a koszy na śmieci po drodze nie uświadczysz - przypominam, że wciąż poruszaliśmy się w obrębie śródmieścia, czyli było nie było, dość ważnej części miasta. Na szczęście szybko przemieściliśmy się w okolice Placu Magistrackiego, a później Rynku, gdzie widoki były już bardziej przyzwoite, na szczęście słońce świeciło jak szalone i na szczęście zdjęcia były robione tylko w tych „fotogenicznych miejscach”, zwłaszcza na Górze Parkowej (Park Sobieskiego), która jesienią zachwyca. Później, gdy wracaliśmy już na pociąg, wolałam przymknąć oczy na brud i zaniedbanie, na  opuszczony stadion Górnika Wałbrzych, na panią z wąsem jak Freddie Mercury i na to,  że psie kupy walają się jak kasztany po chodnikach. 


Plac Magistracki



Tuż obok Rynku...

Pałac Czetryców




Widok na miasto z Parku Sobieskiego