Wczoraj był wielki dzień. Mit Wałbrzycha jako Mordoru i
miasta o piekielnych korzeniach miał zostać obalony, ale ostatecznie okazało
się, że nie jest to w pełni możliwe. Wałbrzych poza tym, że pięknie rozlewa się
w dolinach pomiędzy otaczającymi go wzniesieniami i tego nie śmiem kwestionować, od zawsze w mojej podświadomości jawił się
jako miasto zaniedbań, rażących kontrastów i bijących po oczach problemów. Z
wyprawy do Książa w dzieciństwie pamiętam tylko, że Wałbrzych to wspomnienie
obdrapanych kamienic i miejsc pełnych brzydoty, które raziły już wtedy dziecięcy,
niezbyt wyrobiony gust estetyczny. W późniejszych latach wszystkie smutne filmy
o polskich patologiach zaczęły kojarzyć mi się z Wałbrzychem w roli „scenografii
idealnej”. Jadąc wielokrotnie pociągiem przez to miasto w oczy rzucało się
wysypisko sąsiadujące z torami, z którego wiatr rozwiewał po okolicy śmieci
maści wszelakiej, a foliówki nanizane na gałęzie drzew, tworzyły ich poliestrowe, sztuczne korony. Widok nie tyle
dziwny, co zasmucający. O pokopalnianych pustostanach i opuszczonych fabrykach,
jako oczywistym elemencie krajobrazu nie ma nawet sensu się rozpisywać. Takie
sobie smutne miasto, niby duże, niby zabytkowe, ładnie położone, ze wspaniałą
tradycją produkcji porcelany, górnictwa i wód leczniczych, a jednak jego urok przykrywa gruba warstwa
smutku, zmarnowanych szans i wydobytego, zalegającego na hałdach urobku.
Wczoraj miałam się przekonać, że się mylę, że jestem
uprzedzona, że zbyt mało wiem, by od razu skazywać Wałbrzych w mej świadomości na wieczne potępienie. Ja nikogo skazywać nie
zamierzam, a już tym bardziej miejsc ciekawych, więc ochoczo podjęłam wyzwanie
zapoznania się z Waldenburgiem od tej lepszej strony. Pogoda sprzyjała, październikowe lasy na z wzgórzach zapraszały ciepłą paletą
barw, więc nawet obdrapane kamienice tuż przy świeżo wyremontowanym, wciąż niezagospodarowanym dworcu Wałbrzych-Miasto, zdawały się być
przyjemne. Ale później okazało się, że chodniki są zbyt wąskie, by móc się na
nich minąć z kimkolwiek, że ulice są niebezpieczne i nieprzystosowane dla
pieszych, że ilość brzydkich budynków o mrocznych bramach i klatkach schodowych
wzrasta wraz z każdym przebytym metrem, a Kino Górnik straszy swą pustką i
okropnym graffiti. A, no i ławki koło starostwa są z plastiku (oszczędność czy
większa odporność na wandali? – ciężko powiedzieć), a koszy na śmieci po drodze
nie uświadczysz - przypominam, że wciąż poruszaliśmy się w obrębie śródmieścia,
czyli było nie było, dość ważnej części miasta. Na szczęście szybko
przemieściliśmy się w okolice Placu Magistrackiego, a później Rynku, gdzie
widoki były już bardziej przyzwoite, na szczęście słońce świeciło jak szalone i
na szczęście zdjęcia były robione tylko w tych „fotogenicznych miejscach”,
zwłaszcza na Górze Parkowej (Park Sobieskiego), która jesienią zachwyca. Później, gdy wracaliśmy
już na pociąg, wolałam przymknąć oczy na brud i zaniedbanie, na opuszczony stadion Górnika Wałbrzych, na panią
z wąsem jak Freddie Mercury i na to, że psie
kupy walają się jak kasztany po chodnikach.
|
Plac Magistracki |
|
Tuż obok Rynku... |
|
Pałac Czetryców |
|
Widok na miasto z Parku Sobieskiego |