wtorek, 13 września 2011

Królestwo kruków i sadów.

27 kilometrów – odległość zapisana na bilecie. 53 minuty – czas dojazdu. Pewnie gdyby nie to, że trasa jest urokliwa, a środkiem lokomocji jest nowy klimatyzowany szynobus, czas w jakim pokonuje on tę odległość budziłby we mnie głębokie oburzenie.  Ale, że to jedna z niewielu sytuacji, kiedy nie musiałam narzekać na komfort jazdy polskim pociągiem, to nie tupałam  nogą i nie złościłam się, tylko pokornie dojechałam do celu. A celem naszym była Trzebnica, a właściwie wzgórza i lasy ją otaczające. Wzgórza szumnie nazwane Kocimi Górami . To co dane nam było przejść górami raczej nazwać ciężko - nikt się jakoś specjalnie nie zmęczył, nikt nie marudził, że gdzieś jest daleko lub stromo. Było lekko, miło i przyjemnie, tak jak być powinno na niedzielnym wypadzie za miasto.  Lubię wrześniowe słońce, które nawet w upalny dzień jest mniej dokuczliwe niż w środku lata i tak przyjemnie wszystko oświetla, rzucając znaczenie dłuższe cienie. Lubię wrześniowe sady pachnące dojrzałymi owocami i brunatną ziemię zaoranych pól. Lubię te wrześniowe żółte kwiaty, których pióropusze uginają się pod ciężarem pszczół i trzmieli, a które, jak lubię sobie wyobrażać,  mogła nieść Małgorzata Bułhakowa…

W Trzebnicy byliśmy już po raz drugi, ale wiosną zeszłego roku wyglądała ona odmiennie, nie tylko z powodu etapu wegetacji, na którym wówczas przyroda się znajdowała, ale także z powodu inwestycji, jakie zostały w mieście poczynione. Tym co łączyło oba wyjazdy był charakterystyczny dźwięk rozbrzmiewający wtedy i teraz na bukowych wzgórzach otaczających miasto – krakanie kruka.  Zapewne i wtedy i teraz był to ten sam ptak. Być może uczynił się on samozwańczo atrakcją turystyczną tych okolic.  Zobaczenie i usłyszenie kruka  należy do przeżyć wartych odnotowania, gdyż śmiem twierdzić, że niektórym takie doświadczenie nigdy nie będzie dane. Mam tu na myśli zwłaszcza tych, których miasto uwięziło na dobre i którzy boją się wypuszczać poza jego granice, wierząc, że tam gdzie nie ma cywilizacji nic dobrego ich nie może spotkać.  



Wielki, wieli las. W lesie mała ja.

Kościół też w lesie, choć wygląda na makietę.



Każdy orze jak może.

Prawie jak szaber, tyle że drzewo niczyje.

Wrzesień. Już nie lato, jeszcze nie jesień.