Żeby nie było, że jesteśmy turystycznie ograniczeni i
poza Dolny Śląsk nie wybywamy, bo jesteśmy dolnośląskimi fetyszystami, udaliśmy
się do krainy mego dzieciństwa i młodości durnej. Ziemia Lubuska przywitała nas
przesadnym upałem i zdecydowanym przekroczeniem norm
ilości sosen przypadających na jeden metr kwadratowy lasu. Sosny sosnami
– liczne, znane i od dzieciństwa przeze mnie umiłowane, bo niektóre nawet własnymi rękami sadzone, ale Gryżyński Park Krajobrazowy, który był celem
naszej małej wycieczki, to zdecydowanie twór
przyrodniczo zachwycający, odmienny, bujny i bardziej do dżungli niż do tradycyjnego lubuskiego
sosnowego boru podobny. Warto nadmienić, że nazwy jeziorom na terenie Parku nadawał najprawdopodobniej jakiś gastrolog-amator, bowiem dwa najczęściej odwiedzane jeziora, z jedenastu znajdujących się na tym terenie, noszą fantazyjne miana: Kałek i Jelito. Widzieliśmy też kilka orłów bielików w locie - na dowód mamy wielkie pióro i kilka kiepskiej jakości zdjęć. Dla takich wrażeń warto było się pocić w 35 stopniowym upale.
|
Cookie został objęty programem ochrony świadków, dlatego chroni swój wizerunek nawet w lesie. |
|
Pies postanowił zostać wilkiem błotnym i zaanektował strumień. |