czwartek, 23 czerwca 2011

pisanie magisterki i inne rozterki

Tak, tak, pięcioletnie studia powinny być zakazane. Zwłaszcza takie, które kończą się pisaniem pracy, a nie egzaminem magisterskim. Nie pamiętam nic, czego się nauczyłam w ciągu tych pięciu długich, nudnych i żmudnych lat. A mimo to wyskrobałam 80 stron. Cud? Nie, raczej odtwórczy charakter takiego pisarstwa. Nic nowego, same fakty gdzieś przeczytane, zgrabnie mniej lub bardziej zebrane do kupy. Tak "kupa" do dobre słowo. Tym właśnie jest moja twórczość naukowa - przetrawioną papką cudzych myśli, budzącą jedynie wstręt. Wzdrygam się na myśl, że coś takiego ze mnie wyszło. Temat niby fajny, ale wykonanie marne. No i ten czas, który przeciekł przez palce nie wiadomo kiedy. Strasznie wiele zostało przeze mnie odroczone na później albo przegapione. S. ostatnimi czasy podróżował sam. Ja poprawiałam całymi dniami przypisy, literówki, szukałam obrazków "w dobrej jakości i rozdzielczości" i poszukiwałam synonimów do prawie każdego z użytych przeze mnie słów. I zastanawiałam się, jak to w ogóle możliwe, że dałam się w to wrobić? Odpowiedzi nie znalazłam. A nie, w sumie jedną znalazłam - "K. by tego sobie życzył".
Tak czy siak, jedyne wspólne nasze podróże ostatnimi czasy, to wieczorne spacery z psem po opustoszałym w tygodniu targowisku i krótki wypad pewnego upalnego dnia do Parku Szczytnickiego. Bo Wrocław ma piękne parki, gdyby ktoś jeszcze nie widział. Kuki jechał wtedy pierwszy raz tramwajem i szczekał za każdym razem, na dzwonek oznaczający zamykanie się drzwi. Myślał, że ktoś przychodzi do niego z wizytą. Wzięliśmy frisbee, żeby Kuki się bawił, ostatecznie graliśmy my, a Kuki zżerał jak zwykle patyki. Bobrem w psiej skórze być - to nie grzech.









Zapomniałam o bonusie w postaci zahipnotyzowanego bobem Kukiego i mojego święcącego się czoła.