Z tęsknoty za zimą prawdziwą. Nie tą miejską i brudną. Nie za wiatrem smagającym śniego-deszczem i całą resztą burego błota. Z tęsknoty za śniegiem, który skrzy się i chrzęści pod butami i wsypuje się do nich górą. Z tęsknoty za śniegiem, który otula rzeczywistość - nie tą zatłoczoną wielkomiejską, ale tą rzeczywistość polskiej prowincji, zapomnianej, na siebie skazanej, tak błogo śniegiem przysypanej. Z tej tęsknoty urodził się ten post. Krótki, zwięzły, nieaktualny, bo nietegoroczny. Ale jakże kojący, jakże prawdziwie zimowy...