wtorek, 29 maja 2012

Nad pięknym modrym Dunajem


Po co zaczynać od początku, skoro równie dobrze można zacząć od końca? Wspaniała logika, nieprawdaż? Zaczynam więc relację z naszej ekspedycji na Bałkany nie od Bałkanów, ale od drogi powrotnej, która po opuszczeniu granic Chorwacji wiodła przez Węgry, Słowację, Czechy. W podróży zaś powrotnej monotonię mijanych wsi, miasteczek, pokonywanych autostrad i dróg lokalnych urozmaicił jeden znaczący przystanek – Budapeszt.  Dla człowieka, któremu na myśl o Budapeszcie gdzieś w tyle głowy majaczy jedynie bryła Parlamentu, jako obiektu gdzieś kiedyś w jakimś przewodniku, książce, artykule widzianego, architektura tego miasta może być prawdziwym zaskoczeniem. Skala śmiałych rozwiązań i wielkość założeń może przyprawić o zawrót głowy. Wracając przez Budapeszt mieliśmy już za sobą w czasie tej wycieczki wizytę w dwóch stolicach – Zagrzebiu i Sarajewie i jakże skromnie i swojsko te bałkańskie miasta prezentują się pod względem architektonicznym w porównaniu do węgierskiej stolicy. Place, gmachy użyteczności publicznej, monumentalne kamienice, szerokie i  obsadzone zielenią szerokie arterie zabytkowych dzielnic, to wszystko składa się na niepowtarzalny i naprawdę imponujący wyraz madziarskiej stolicy.  I jeszcze to sąsiedztwo szerokiego, spokojnie płynącego Dunaju, który tak doskonale wtapia się w ten miejski krajobraz, współgrając z architekturą zakomponowaną jakby z myślą o rzece. Szaleństwem pozostaje fakt, że na oswojenie się z miastem mieliśmy zaledwie 6 godzin. Czas ten pozwolił jednak na sformułowanie dwóch zasadniczych wniosków:

1. 6 godzin nie wystarczy nawet na pobieżny rzut oka na miasto. Mało nam!
2. Wrócić do Budapesztu trzeba koniecznie. Bez dwóch zdań:)

Jest jeszcze wniosek trzeci - język węgierski jest najbardziej szalonym europejskim językiem. Nawet nie udawałam, że rozumiem choć słowo, bo żadne słowo do żadnego mi znanego podobne nie było. No ale czego można się spodziewać od kraju, który sam siebie w ojczystym języku nazywa  Magyarország:)

Zdjęć było pierwotnie dodanych więcej, ale, że dziwne rzeczy się z nimi działy, to zostały usunięte.











niedziela, 20 maja 2012

Kolorowe jeziorka

Bałkany Bałkanami - niech zdjęcia z nich spoczywają sobie spokojnie w folderach na komputerze i dojrzewają jak figi w Chorwacji, czekając na swój czas publikacji, a tymczasem wróćmy na "nasze podwórko". Tam, gdzie da się dojechać z Wrocławia i wrócić doń w ciągu jednego dnia, tam można się nas spodziewać - wycieczki jednodniowe to nasza specjalność. Nie ma takiego lasu i takiej górki w promieniu 150 km, która by nas nie pociągała. Wczoraj wybór padł na Kolorowe Jeziorka leżące na terenie Rudaw Janowickich - jeziorka były całe dwa (i tu moje wielkie rozczarowanie, bo liczyłam na więcej sztuk niecek wypełnionych wodą w odcieniach wszystkich kolorów tęczy). Trzecie jeziorko postanowiło wspaniałomyślnie wyschnąć i świecić pustym dnem. Ale wycieczka i tak była przyjemna, bo zawsze miło jest tam, gdzie na szlaku spotyka się zaledwie kilka osób w czasie pokonywania trasy, gdzie można ułożyć swe ciało na trawie i spoczywać w pozycji horyzontalnej do woli, bo nic nie goni, bo żadna kolacja nie czeka w hotelu o określonej godzinie, bo nie ma potrzeby dostosowywania się do reszty grupy, bo takowej po prostu z nami nie ma. Leniwa sobota, choć dwadzieścia dwa kilometry zrobione w tym dniu, nie każdemu kojarzyć się mogą z lenistwem.


Jeziorko Purpurowe, ale jak dla mnie to bardziej w kolorze rdzy




Niektórym naprawdę chciało się pić i nie zważali na szmaragodowy kolor jeziorka




Dziki zając hasa po hali


Z tego strumienia już lepiej nie pić - Mantek mył w nim stopy