Po co zaczynać od początku, skoro równie dobrze można zacząć
od końca? Wspaniała logika, nieprawdaż? Zaczynam więc relację z naszej
ekspedycji na Bałkany nie od Bałkanów, ale od drogi powrotnej, która po opuszczeniu granic Chorwacji wiodła przez Węgry, Słowację,
Czechy. W podróży zaś powrotnej monotonię mijanych wsi, miasteczek, pokonywanych
autostrad i dróg lokalnych urozmaicił jeden znaczący przystanek – Budapeszt. Dla człowieka, któremu na myśl o Budapeszcie
gdzieś w tyle głowy majaczy jedynie bryła Parlamentu, jako obiektu gdzieś
kiedyś w jakimś przewodniku, książce, artykule widzianego, architektura tego
miasta może być prawdziwym zaskoczeniem. Skala śmiałych rozwiązań i wielkość
założeń może przyprawić o zawrót głowy. Wracając przez Budapeszt mieliśmy już
za sobą w czasie tej wycieczki wizytę w dwóch stolicach – Zagrzebiu i Sarajewie
i jakże skromnie i swojsko te bałkańskie
miasta prezentują się pod względem architektonicznym w porównaniu do
węgierskiej stolicy. Place, gmachy użyteczności publicznej, monumentalne
kamienice, szerokie i obsadzone zielenią
szerokie arterie zabytkowych dzielnic, to wszystko składa się na niepowtarzalny
i naprawdę imponujący wyraz madziarskiej stolicy. I jeszcze to sąsiedztwo szerokiego, spokojnie
płynącego Dunaju, który tak doskonale wtapia się w ten miejski krajobraz,
współgrając z architekturą zakomponowaną jakby z myślą o rzece. Szaleństwem
pozostaje fakt, że na oswojenie się z miastem mieliśmy zaledwie 6 godzin. Czas
ten pozwolił jednak na sformułowanie dwóch zasadniczych wniosków:
1. 6 godzin nie wystarczy nawet na pobieżny rzut oka na
miasto. Mało nam!
2. Wrócić do Budapesztu trzeba koniecznie. Bez dwóch zdań:)
Jest jeszcze wniosek trzeci - język węgierski jest najbardziej szalonym europejskim językiem. Nawet nie udawałam, że rozumiem choć słowo, bo żadne słowo do żadnego mi znanego podobne nie było. No ale czego można się spodziewać od kraju, który sam siebie w ojczystym języku nazywa Magyarország:)
Jest jeszcze wniosek trzeci - język węgierski jest najbardziej szalonym europejskim językiem. Nawet nie udawałam, że rozumiem choć słowo, bo żadne słowo do żadnego mi znanego podobne nie było. No ale czego można się spodziewać od kraju, który sam siebie w ojczystym języku nazywa Magyarország:)
Zdjęć było pierwotnie dodanych więcej, ale, że dziwne rzeczy się z nimi działy, to zostały usunięte.